Lista blogów » siostry bukowskie

Jestem uzależniona od jedzenia- opowieść naszej czytelniczki.

Zobacz oryginał

Wiadomości jakie od Was dostajemy nierzadko chwytają nas za serce, ta poniższa jest jedną z nich. Na prośbę autorki maila publikujemy jej opowieść, która może okazać się pomocna dla wielu z Was. Pytań o zaburzenia odżywiania dostajemy tysiące. Jeśli czytając tę historię będziesz miała wrażenie, że czytasz o sobie to znak, że nie powinnaś bagatelizować problemu. Pomoc możesz uzyskać we wskazanych poniżej miejscach.

IMG-1264.JPG


UZALEŻNIENIE OD JEDZENIA, NIECH MOJA HISTORIA BĘDZIE PRZESTROGĄ.

"Mam na imię Paulina, mam 30 lat i dziś jestem mamą półrocznego Krzysia oraz szczęśliwą żoną. Od ponad 10 lat jestem uzależniona od jedzenia i choć dziś mój nałóg jest w uśpieniu to mam świadomość tego, iż problem będzie dotyczył mnie już do końca życia. To tak jak z alkoholem albo narkotykami, pomimo abstynencji jesteś uzależniony. Problem polega jednak na tym, że alkoholu nie potrzebujesz do życia a jeść trzeba. Niezdrowe podejście do jedzenia zaczęło się u mnie kiedy miałam 20 lat, wtedy wyprowadziłam się z domu rodzinnego na studia do Wrocławia. Wynajmowałam mieszkanie w starym bloku z dwiema koleżankami z liceum, wszystkie trzy studiowałyśmy biotechnologię. Przed rozpoczęciem studiów moja waga była w normie, ważyłam około 59 kg przy wzroście 170 cm. W domu rodzinnym jadłam obiady mamy, nie omijałam zajęć w-fu, po szkole spędzałam czas aktywnie. Na studiach jednak zaczął się alkohol, nauka do późna połączona z nocnym podjadaniem, między zajęciami wrzucałam w siebie drożdżówki i batony a po powrocie do mieszkania fundowałyśmy sobie z dziewczynami wielką porcję makaronu z sosem, obowiązkowo z winem w zestawie. Nasz kierunek był trudny, wiązał się ze stresem i nieprzespanymi nocami więc uczucie zmęczenia i wyeksploatowanie odbijałam sobie w kulinarnych przyjemnościach. Jako studentka nie miałam dużego budżetu, dostawałam stypendium naukowe i dorabiałam w wolnych chwilach udzielając korepetycji, niskiej jakości jedzenie kupowałam w marketach i tanich studenckich barach, co dodatkowo przyczyniło się do przybrania na wadze. W pół roku przytyłam 6 kg i przestałam mieścić się w większość swoich rzeczy. Koleżanki z mieszkania też przytyły więc nigdy nie komentowały tego, jak wyglądam i co jem. A szkoda, bo może wtedy szybciej bym się otrząsnęła. Z dnia na dzień stwierdziłam, że zacznę się odchudzać. Tak po prostu, wstałam któregoś dnia i nie zjadłam śniadania, poszłam na uczelnię i zamiast obiadu w stołówce wypiłam kawę a wieczorem dwie lampki wina. Zaczęłam bardzo dużo czytać na temat zdrowego trybu życia, kupiłam strój i zapisałam się na zajęcia fitness. Centymetry leciały w dół a ja brnęłam w swój pseudo fit styl życia, który w rzeczywistości nie miał nic ze zdrowiem wspólnego. W dwa miesiące zgubiłam wszystkie nadprogramowe kilogramy a każdy kolejny miesiąc odchudzał mnie o kolejny rozmiar. Ignorowałam bóle i zawroty głowy, rezygnowałam ze spotkań towarzyskich aby nie narażać się na pokusy, głód tłumiłam kawą, wodą albo alkoholem. Po dwóch szotach wódki burczenie w brzuchu znikało a ja mogłam spokojnie usnąć. Wiedziałam, że źle robię ale najważniejsze było dla mnie to, jak wyglądam. Lubiłam uwagi pod tytułem "jesteś już za chuda", to mnie tylko nakręcało. Rano piłam kawę, na uczelni zjadałam jabłko albo banana, na obiad owsiankę na chudym mleku, ryż z warzywami albo jakiegoś omleta, kolacji w ogóle. Dziennie około 800-900 kcal, może nawet mniej. W pół roku zgubiłam 12 kg. Gdy któregoś dnia ból głowy był tak okrutny, że nie mogłam pójść na egzamin, zeszłam do sklepiku na dole i kupiłam pączka i butelkę coli. Jeden pączek nie wystarczył, kupiłam trzy następne. Nie przerywałam swojego chorego stylu życia ale raz w tygodniu serwowałam sobie "cheat day" podczas którego zjadałam tyle, że brało mnie na wymioty. Zamawiałam pizzę, którą przegryzałam czekoladą i żelkami, do tego porcja frytek i nuggetsów a wszystko to zalewałam smakowym piwem. Potrafiłam leżeć na łóżku i płakać w myślach nienawidząc siebie. Obiecywałam sobie, że to ostatni raz, że nigdy już tak nie zrobię ale gdy uczucie najedzenia trochę ze mnie zchodziło dobijałam się kanapkami z masłem i kiełbasą, które zagryzałam Snickersem. Coraz mniej trenowałam bo nie miało to dla mnie sensu skoro tego konkretnego dnia już i tak tyle zjadłam. Hasło "od jutra" na stałe wpisało się do mojego słownika. Od jutra już nie jem, od jutra znów ćwiczę, jutro robię sobie detoks, już jutro wszystko się zmieni... Tysiące dzienniczków i pamiętników miało mi pomóc w opamiętaniu się ale nie pomagało. Myślałam tylko o tym, co zjem, obsesyjnie przeglądałam zdjęcia potraw w Internecie i namiętnie oglądałam programy kulinarne podczas których...jadłam. Na siedem dni w tygodniu przez trzy się objadałam a przez cztery pozostałe jadłam bardzo mało. Waga powoli wracała ale nie to mnie smuciło najbardziej. Zaczęłam popadać w stany depresyjne, nie chciało mi się wstawać z łóżka, miałam zaniżone poczucie wartości, nienawidziłam siebie za to co robię, było mi wstyd ale nie mogłam przestać. Czasem wywoływałam wymioty, innym razem łykałam jakieś przeczyszczające środki, potem robiłam sobie "detoks" i tak w kółko. Nigdy nie objadałam się przy ludziach, zawsze w samotności. Zamykałam się w pokoju na klucz, papierki po słodyczach chowałam do plecaka by wyrzucić je idąc rano do szkoły, czasem podjadałam jedzenie moim współlokatorkom. Dobrze się kryłam więc nikt nie wiedział o moim problemie. Ten koszmar trwał ponad trzy lata z różnym natężeniem. Czasem udawało mi się przez cały miesiąc wytrwać bez objadania się po to tylko, aby w kolejnym miesiącu nadrobić wszystko z nawiązką. Bywały miesiące, kiedy trenowałam jak szalona a bywały też takie, które spędzałam z laptopem na kolanach śledząc kolejne seriale. Nie byłam już chuda ale nie byłam też gruba. Stres, złość, smutek odreagowywałam zawsze w ten sam sposób. Każdy powód był dobry do tego, żeby się najeść: sobota, urodziny, święto, dzień wolny... Lubiłam szukać sobie usprawiedliwienia dla swojego zachowania choć w głębi duszy wiedziałam, że dzieje się ze mną coś bardzo złego. Pamiętam, że raz udało mi się wytrwać ponad trzy tygodnie bez ataków obżarstwa, potem poszłam na urodziny znajomych, wypiłam trochę wina, zjadłam tort i wszystko wróciło. Byłam zażenowana sobą a jednocześnie nie umiałam przestać. Rodzice nie wiedzieli o problemie, współlokatorki zajmowały się sobą, nie byłam pod rzadną obserwacją lekarską choć moje włosy, cera, zęby paznokcie i oddech zaczęły być bardzo niepokojące. Pewnego wieczoru weszłam na forum o nałogach i czytając obcą historię miałam wrażenie, że czytam o sobie. Zdecydowałam się napisać do tej dziewczyny z prośbą o pomoc. Dziewczyna ma na imię Klaudia i do dziś pozostajemy w kontakcie wirtualnym, choć nigdy nie spotkałyśmy się na żywo. Wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się o kompulsywnym jedzeniu. Za jej namową zwróciłam się o pomoc do poradni zdrowia psychicznego, w której zaczęłam pracę ze specjalistą od zaburzeń odżywiania. Wizyta kosztowała 100 zł, nie miałam wtedy takich pieniędzy więc zdecydowałam się zwrócić o pomoc do rodziców. Zbierałam się na tę rozmowę całymi tygodniami, nie potrafiłam się z tym zmierzyć ale w końcu opowiedziałam mamie o swoim uzależnieniu. Rozmawiałyśmy całą noc na zmianę płacząc i śmiejąc się. Mama zwierzyła mi się, że po urodzeniu mojego brata również przez to przechodziła. Podczas wielomiesięcznej terapii wspólnie z terapeutą udało mi się dotrzeć do źródła moich problemów. Wewnętrzny konflikt jaki ze sobą toczę dziś jest już na dobrej drodze do rozejmu. Rok temu wzięłam ślub. Mąż wie o moim problemie i bardzo mnie wspiera. Jeden niewinny kawałek pizzy czy porcja lodów może wywołać u mnie łańcuch obżerania się, dlatego świadomie zrezygnowałam z jakichkolwiek pokus. Mówi się, że wszystko jest dla ludzi i należy umieć z tego korzystać... pozwolę się z tym nie zgodzić. Nie w przypadku, gdy ma się do czynienia z uzależnieniem. Jedzenie może być jak narkotyk. Dziś nie liczę kalorii, gotuję domowe obiady według zaleceń mojej dietetyk. Razem z mężem odnaleźliśmy wspólną pasję we wspinaczkach górskich a gdy Krzyś trochę podrośnie, zamierzamy wspólnie zdobywać szczyty. Ostatni napad obżarstwa przeżyłam podczas ubiegłych świąt Wielkanocnych. Na szczęście był obok mnie mój mąż, który pomógł mi się opamiętać. Co się stanie, kiedy któregoś dnia zostanę sama w domu z jakimś problemem? Tego nie wiem. Parę tygodni temu spotkałam się z przyjaciółkami w mieście rodzinnym. Poszłyśmy do pizzerii. Jako jedyna zamiast pizzy i piwa z sokiem zamówiłam sałatkę i herbatę. Po wielu pytaniach, próbach namówienia mnie na kawałek i złośliwych uwagach w stylu "Po co się odchudzasz? Przecież męża już masz!" zdecydowałam się odpowiedzieć: "Jestem uzależniona od jedzenia i nie mogę jeść tego, co może rozbudzić we mnie dawne zachowania." Koleżanki zamilkły i patrzyły na mnie jakbym właśnie przyznała, że mam za sobą kilkuletni odwyk narkotykowy. Od tamtej pory żadna z nich nie zaproponowała mi spotkania.

Chciałabym, aby moja historia była przestrogą dla wielu osób, które nie radzą sobie z funkcjonowaniem we współczesnym świecie. Zazdroszczę ludziom, którzy mają zdrowe podejście do jedzenia, mogą wyjść w weekend na kebaba i nie wywoła to w nich napadu obżarstwa. Chcę być zdrowa jak najdłużej bo mam dla kogo, dlatego codziennie ze sobą walczę. Cały czas uczę się panowania nad sobą i mam nadzieję, że któregoś dnia to ja będę panowała nad pokusami a nie one nade mną".

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sprawdź, czy jesteś uzależniony od jedzenia. Objawy zaburzenia:

1. Zjadasz dużo więcej, niż planowałeś.
2. Jesz, pomimo uczucia sytości, aż do momentu mdłości.
3. Masz poczucie winy po spożywaniu konkretnych produktów.
4. Jesz nadal, pomimo poczucia winy.
5. Jesz nadal, pomimo świadomości jaką szkodę wyrządzasz swojemu organizmowi.
6. Szukasz usprawiedliwienia i powodu, dla którego możesz się najeść.
7. Ukrywasz przed bliskimi fakt jedzenia produktów zabronionych.
8. Wciąż zaczynasz i przerywasz nowe diety. Masz na swoim koncie wiele porażek związanych z przejściem na zdrowy tryb życia.
9. Nie jesteś w stanie zapanować na swoi napadami, nie masz kontroli nad apetytem.
10. Obsesyjnie myślisz o jedzeniu, sprowadzasz jedzenie do największej życiowej przyjemności.

Zagrożenia wynikające z uzależnienia od jedzenia:
* cukrzyca, otyłość, choroby serca, choroby nowotworowe
* zaniżone poczucie wartości, brak wiary w siebie, niska samoocena
* niepohamowane wybuchy złości, agresja wobec siebie i innych, niestabilność emocjonalna
* depresja
* stany lękowe
* choroby układu sercowo- naczyniowego
* niepłodność

WAŻNE: jeśli walczysz z nałogiem na własną rękę ale wszelkie próby pozbycia się niezdrowych nawyków nie skutkują, koniecznie skontaktuj się ze specjalistą. Psychoterapia pomoże Ci przywrócić kontrolę nad czynnością jedzenia. Dzięki takiej terapii nauczysz się rozpoznawać czynności prowadzące do napadów kompulsywnego objadania się oraz utrwalisz w sobie nowe schematy, które pomogą Ci przetrwać moment pojawienia się pierwszych symptomów napadu.

Tutaj możesz odnaleźć pomoc:
1. Anonimowi Jedzenioholicy - Wspólnota AJ. www.anonimowijedzenioholicy.org
Członkowie AJ nie płacą składek ani nie wnoszą opłat, finansują się poprzez własne dobrowolne datki.
2. Miejski/gminny ośrodek zdrowia w Twojej okolicy, specjalista od zaburzeń odżywiania.
3. Lekarz psychiatra, psychoterapeuta lub dietetyk z Twojej okolicy.

Zaloguj się, żeby dodać komentarz.