Lista blogów » Mood Book

5 rzeczy, które powinieneś wiedzieć przed rozpoczęciem studiów na 'dobrym' wydziale

Zobacz oryginał
Kierunki takie jak TCS na UJ, JSIM na UW czy informatyka na AGH-owskim WIET-cie to tylko niektóre z tych, które od dawna wymieniane są jako jedne z najlepszych studiów informatycznych w Polsce. To prawda, ale jednocześnie potrafią to być kierunki najbardziej... niszczące psychicznie. Dlatego kiedy rok temu wybierałam swoje studia, miliony monet zapłaciłabym temu, kto nauczyłby mnie przed pierwszym rokiem nie programowania - a samego studiowania. Podejścia do tego, co dzieje się na uczelni, radzenia sobie z własnymi ambicjami i psychiką, która nieraz, nie tylko na kierunkach informatycznych, potrafi zostać przez studia mocno nadszarpnięta.

DSC_0500.JPG


1. Rób złą minę do złej gry

Tej zasady nauczyłam się dość późno. O wiele za późno, bo dopiero pod koniec drugiego semestru. Czas na historyjkę.

Na II semestrze mojej informatyki jest taki jeden przedmiot, którego nazwę pierwotnie tutaj umieściłam, ale myślę, że pozostawię ją jako dość prostą zagadkę dla wtajemniczonych i wyzwanie dla tych, którzy dopiero wtajemniczać się będą :-) Jest on równie ważny, co... zabawny, bo zajmuje się nim dwóch prowadzących: główny, który jest zarazem wykładowcą i laborantem, i jeszcze jeden, laborant. "Główny" ma mega luźne podejście do tematu - na jego wykłady nie chodzi nikt, a jeśli trafisz do jego grupy na laboratorium to już w ogóle masz spokój i jeden przedmiot z głowy. Natomiast ten drugi traktuje sprawę zupełnie inaczej i niewątpliwie jest jednym z najlepszych prowadzących w całej katedrze: każde zajęcia rozpoczyna od krótkiej umysłowej rozgrzewki, zawsze dokładnie omawia przerabiany aktualnie materiał, podpowiada dziesiątki dodatkowych źródeł wiedzy, opracowuje bardzo ciekawe zadania domowe i daje dużą swobodę (np. w wyborze języka programowania) w jego wykonaniu, z każdego zadania odpytuje i nawet w razie niejasności przy samej odpowiedzi perfekcyjnie tłumaczy najdrobniejsze szczegóły... Brzmi jak bajka, prawda? Jak myślicie, do którego z nich za wszelką cenę chciała się dostać ambitna Agnieszka (na moim kierunku mamy dość wyjątkową możliwość wpływania na wygląd swojego planu zajęć i otrzymanych prowadzących, ale to już temat na inny post) tuż przed rozpoczęciem drugiego semestru?

Taaak, to ten drugi (chociaż dziękuję wszystkim, którzy stawiali na moje lenistwo i strzelili pierwszego, doceniam). A że los sprzyjał mi przy układaniu planu na II semestr, no to gościa dostałam. Nie wyobrażacie sobie mojej radości i przekonania, jakim to świetnym informatykiem nie będę po kursie ukończonym z tym prowadzącym! Niestety, każde półtorej godziny zajęć z tego przedmiotu było dla mnie prawdziwą męczarnią. Widziałam, że wszyscy dookoła świetnie łapią omawiane zagadnienia, podczas gdy ja sama zostaję w tyle i przez bite 90 minut udaję, że coś robię (rysowanie szlaczków w zeszycie jest naprawdę fascynujące!). Z jednych zajęć, gdy ów prowadzący zaczął odpytywanie, najzwyczajniej w świecie... uciekłam. Czułam się jak idiotka, taka, wiecie, ameba umysłowa, no bo przecież wszyscy inni doskonale rozumieli materiał, a ja nawet nie wiedziałam co się dzieje; wszyscy z zapałem i łatwością rozwiązywali zadania domowe przed czasem, a ja w pocie czoła siedziałam nad nimi niemal do ostatniej chwili.

O tym, że byłam w błędzie, dowiedziałam się dopiero początkiem czerwca, kiedy wraz ze znajomymi, którzy też mieli laborki z tym prowadzącym, czekałam w kolejce na dodatkowy termin odpowiedzi. Okazało się, że jeśli chodzi o przyjmowaną podczas zajęć taktykę (czyt. szlifowanie gry aktorskiej)... niestety nie byłam oryginalna (chociaż, o ile się nie mylę, przynajmniej byłam jedyną osobą, która prysnęła z zajęć).

Efekt? Z całego przedmiotu, mimo naprawdę świetnego prowadzącego, nie wyniosłam właściwie nic - no może poza niewielkimi partiami materiału, które były mi potrzebne do rozwiązania zadań na zaliczenie.
I żałuję, że nie zorientowałam się wcześniej, jak jest naprawdę - bo czułam się na tym przedmiocie tak głupia, że wychodziłam z założenia, że skoro ja jedna taka jestem, to nie ma nawet sensu się go uczyć, bo pewnie i tak nie zrozumiem.

Dlatego, kurde, nie wstydź się przyznać - znajomym z roku, prowadzącym - że czegoś nie rozumiesz, ba, że czujesz się kretynem i nie masz pojęcia co robisz na tych studiach (i, co jeszcze ważniejsze, poprosić kogoś, kto ogarnia temat, o pomoc, tak po prostu - w najgorszym przypadku weźmie cię za debila, ale wytłumaczy) :) Cytując jednego z moich kolegów z kierunku:

Przechwytywanie3.PNG

Gość skończył teraz 3. rok i w kolejnym semestrze będzie walczył o tytuł inżyniera. Jeśli się chce, to zawsze się da i przykładem na to jest zarówno on, ja, jak i dziesiątki normalnych ludzi na moim kierunku.

Aha, i pamiętaj, że Ty != ktokolwiek inny z roku. Porównywanie się do innych to najgorsze, co możesz sobie zrobić na takich studiach - różni ludzie przyswajają różny materiał inaczej, dlatego jeśli wściekasz się, że inni z roku łapią wszystko w lot i cały materiał przyswajają z niesamowitą łatwością, nie wal głową w mur, tylko poświęć na naukę dziesięć/[wpisz_własną_liczbę] razy więcej czasu niż oni. I nie, to nie znaczy, że jesteś od nich gorszy. A przynajmniej ja tak sobie wmawiam i działa. Nie niszczcie mi tego :-)

2. Jesteś "ŚREDNIAKIEM"

Ała! Takie słowa potrafią uderzyć w ambicję, zwłaszcza, jeśli już od podstawówki wygrywałeś w dziesiątkach naukowych konkursów, strona internetowa szkoły uginała się od newsów na temat Twoich osiągnięć, a każdy rok szkolny kończyłeś w ścisłej czołówce i ze średnią oscylującą wokół 5,5.

"Teraz wszyscy jesteście średniakami" - dokładnie ten tekst usłyszeliśmy od prowadzącego na pierwszych zajęciach z KiTZu (Komunikacja i Techniki Zarządzania, I semestr). I mimo, że sam przedmiot jest traktowany przez studentów naszego kierunku z przymrużeniem oka, są to jedne z najważniejszych słów, jakie usłyszałam w ciągu całego pierwszego roku.

Pamiętaj, że sytuacja dotyczy wszystkich obleganych kierunków, na które dostają się maturzyści z najlepszymi wynikami - a tacy niejednokrotnie zjeżdżają się na te konkretne studia z całej Polski. Ponad 200 najlepszych osób z całego kraju - robi wrażenie, ale też przytłacza. I to jest zupełnie normalne. No bo jeśli całe życie byłeś prymusem, a teraz ani trochę się nie wyróżniasz (no chyba, że nie do końca pozytywnie), to raczej nie jest to dla ciebie najprzyjemniejsze uczucie na świecie. Babcia zawsze powtarzała mi, że "lepiej być najgorszym wśród najlepszych, niż najlepszym wśród najgorszych" i myślę, że ten tekst idealnie wpasowuje się w temat. I nie ma tego "złego", co by na dobre nie wyszło - nawet jeśli nie będziesz w czołówce osób na roku, ogromną siłą takich kierunków są właśnie mocni studenci, którzy, nawet jeśli na takich nie wyglądają, potrafią być bardzo pomocni. Wystarczy pogadać :) 

3. Kogo obchodzą oceny?

Who_cares.jpg
No dobra, a co ze stypendium naukowym za wysoką średnią? 
Moim zdaniem, jeśli będziesz dawać z siebie wszystko i naprawdę na nie zasłużysz, to przyjdzie... naturalnie. Brzmi banalnie, ale właśnie w ten sposób stypendium otrzymał rok temu mój chłopak. Inna sprawa jest taka, że kwestia finansowa związana z takimi studiami odnosi się nie tylko do stypendiów, bo... równie dobrze można tu stracić z pięć czy sześć stówek, łapiąc się na warunek ;) Po prostu rób swoje jak najlepiej potrafisz i staraj się jak najmniej opierdalać. I nie nastawiaj się na nic - chociaż studiuję dopiero od roku, doświadczenie nauczyło mnie, że ocena potrafi być sprawą dość mocno... zrandomizowaną. Często zdarzają się nawet przypadki, że różne osoby za praktycznie ten sam kod otrzymują... całkiem inne oceny. Pod tym względem studia są naprawdę dobrą zabawą - już wkrótce się przekonacie.

Zabrzmiało trochę jak groźba, ale, szczerze, studia potrafią być też naprawdę fajne. W pewnym momencie sami zaczniecie się z takich rzeczy śmiać.

4. Seksizm się może zdarzyć...

Cytując anonimową wypowiedź w raporcie semestralnym dotyczącym opinii o jednym z prowadzących z I semestru na moim roku:
Ja rozumiem, że to inne pokolenie, ale teksty typu „Czy każdy z panów podszedł już do jakiejś pani, żeby zapytać, czy ona na pewno wszystko rozumie i czy nie trzeba jej przypadkiem czegoś wytłumaczyć?” czy też „Programowanie dynamiczne? Proszę tutaj nie mówić o takich rzeczach, bo nam się panie przestraszą”, trochę nie na miejscu.
Przyznaję, że jeszcze w liceum w odpowiedzi na zacytowane wyżej słowa zaczęłabym tupać nogami i używać bardzo niecenzuralnych słów. Teraz stopniowo uczę się olewać je zimnym moczem. Pamiętam też, jaka po tej wypowiedzi w raporcie rozpętała się na roku "gównoburza" - część uczestników wojny, głównie faceci, wytrwale broniła prowadzącego, podczas gdy prawie wszystkie dziewczyny namiętnie lajkowały argumenty jednej z odważniejszych koleżanek. Z niewątpliwie merytorycznej i uzasadnionej opinii wyrósł przez to idiotyczny spór o mocno seksistowskim zabarwieniu, z którego w pewnym momencie znaczna część osób zaczęła mieć po prostu ubaw.

Jeśli jesteś dziewczyną i wybierasz się właśnie na studia informatyczne (albo jakiekolwiek  inne techniczne, które kojarzą się raczej "męsko", bo mam wrażenie, że sytuacja dotyczy nie tylko informatyczek) , musisz być świadoma, że takie sytuacje się zdarzają. Sama łapię się na tym, że kiedy ktoś rzuca mi hasło "informatyk", przed oczami mam grubego pryszczatego nerda w kraciastej koszuli i okularach, a jeśli słyszę "budownictwo", to widzę faceta popylającego w żółtym kasku po placu budowy. Ale to tylko głupie stereotypy. Jeśli ktoś twierdzi, że kobiety są mniej inteligentne i nigdy nie dorównają w IT facetom - jego strata. Mam na roku sporo dziewczyn (na jakieś kilkadziesiąt wszystkich), które wymiatają z algorytmiki i matmy, podczas gdy co najmniej kilkadziesiąt facetów (na ponad 150) ma problemy z asemblerem, ASD czy analizą. Jeśli przyjedzie do Krakowa - niech stracę - z dumą pokażę mu te ogarniaczki paluchem. Sama dysproporcja w liczbie osób danej płci na roku wynika chociażby z zupełnie innych wzorców wychowania, trochę innego sposobu myślenia, utrwalanych przez lata w społeczeństwie przyzwyczajeń i wielu innych czynników, które nijak mają się do tego, jak skonfrontowani radzimy sobie w nauce.

5. Studia to nie wszystko 

cat-2360863_960_720.jpg

... i całe szczęście! Wiecie dobrze, że moją pasją jest moda. Tak, to chyba najważniejsze z moich dotychczasowych zainteresowań, dlatego już ponad ćwierć swojego życia rozwijam ten blog. Mam ze sobą tylko ten problem, że nie potrafię właściwie organizować czasu (z Twittera wiecie, że mój mężczyzna też) i przez długi czas wydawało mi się, że żeby w ogóle utrzymać się na studiach, muszę zrezygnować ze wszystkich pasji. No i tak zrobiłam. Porzuciłam bloga, moje ukochane strony streetstyle, sesje zdjęciowe, ciekawe współprace związane z blogiem, generalnie - prawie zapomniałam o modzie. A jeśli coś uniemożliwia mi robienie tego, co kocham, to tego nie lubię. Więc szybko znielubiłam studia i traktowałam je jako totalne zło konieczne. Co za tym idzie - spadła mi motywacja do nauki, w efekcie czego zamiast rozwijać swoje pasje albo uczyć się na studia, spędzałam całe niesamowicie produktywne godziny... scrollując fejsa.

Nie róbcie tak, nie bądźcie tacy jak Agnieszka, nie wolno, be! Nie rezygnujcie z tego, co was kręci, co daje wam energię i wywołuje u was uśmiech. Nie warto. Wszystko jest kwestią dobrej organizacji pracy, naprawdę. Ja nie jestem tego dobrym przykładem - sama ciągle uczę się tej trudnej umiejętności, ale ostatnio trafiłam w sieci na mega fajną babeczkę, studentkę medycyny. Nie dość, że jest na naprawdę ciężkim kierunku lekarskim, to jeszcze ma rodzinę i dwoje dzieci (i świetnie o nie dba!), a do tego prowadzi własnego, naprawdę dobrze opracowanego bloga, kanał na YouTube i realizuje całą masę innych pasji. Takie osoby niesamowicie mnie inspirują :-)

Hasło tego punktu ma jeszcze jedno znaczenie. Studia to nie wszystko, bo nawet jeśli, mocno ujmując, uwalisz jakiś przedmiot, pamiętaj, że to nie koniec świata. Od tego się nie umiera, tym bardziej, że w branży IT najwięcej i tak trzeba nauczyć się samemu. Jest masa świetnych umysłów, które nawet nie ukończyły nauki akademickiej - a wśród nich te najbardziej znane, jak Mark Zuckerberg czy Bill Gates. Nie traktuj studiów jako przykry obowiązek, ale jako wyzwanie. Nie wszystkie przedmioty są idealne, wiele jest prowadzonych BEZNADZIEJNIE, mnóstwo jest tych zupełnie nieprzydatnych, ale są również perełki, które cię wzbogacą. Nawet jeśli nie do końca w wiedzę, to przede wszystkim zyskasz dzięki nim twardą dupę.

Idealnie wręcz podsumowała temat moja koleżanka z roku, Ola. Dokładnie miesiąc i pięć dni temu [plus 2 miesiące i 8 dni, kiedy teraz przeklejam ten post tutaj], kiedy użalałam się wszystkim, że mam już dość i moją jedyną istniejącą nadzieją są wakacje, napisała mi na fejsie coś takiego:

Przechwytywanie1.PNG
Przechwytywanie2.PNG

Tak, studia nie są w życiu najważniejsze. To był chyba ostatni wniosek, do jakiego doszłam na tych studiach, i zarazem ten, który najbardziej mnie uskrzydlił

/* Wpis pierwotnie pojawił się na innym prowadzonym przeze mnie blogu, ale kilka dni temu z powodu zmian ideologicznych zdecydowałam o jego zamknięciu.
Szkoda, żeby się zmarnował, więc przerzucam tu. */

Zaloguj się, żeby dodać komentarz.